Ile matek tyle opinii.
Pampersy konta Dada, chusta kontra nosidełko, szpital gorzowski kontra poród poza miastem, cesarka kontra naturalny i tak dalej i tak dalej. Można naprawdę zgłupieć od tych wszystkich ludzi zaczynających zdanie od "najlepsze są..." albo "najlepiej jakbyś...". I to nie jest tak, że mam wszystkie rady głęboko w moim wielkim ciężarnym tyłku, tylko zwyczajnie... nie wiem w co wierzyć i czym się kierować.
Najlepiej podsumowała to chyba moja kuzynka: "słuchaj wszystkich, rób po swojemu i sprawdzaj reakcję dziecka, bo każde dziecko jest inne". Tak mam zamiar zrobić.
Jedyną rzeczą, co do której WSZYSTKIE młode mamy z Gorzowa były zgodne, to Szkoła Rodzenia przy Gorzowskim Szpitalu oraz pracująca w niej Pani Wioleta. Każda jedna mamuśka wychwalała Panią Wioletę, że świetnie tłumaczy, że angażuje mężczyzn, że gimnastyka pomaga a spacer po szpitalu uspokaja. Dlatego bardzo cieszyłam się na dzisiejszy dzień- początek mojej szkoły.
Ale sami wiemy- człowiek planuje, a wychodzi kupa.
Wczoraj pracowałam nad stroną internetową kuzynki K do 2 w nocy, a budzik budzi mnie o 8:30. To cholernie mało snu dla mnie, zwłaszcza jak jestem w trakcie Produkcji Homo Sapiensa. Więc jestem niewyspana i zmęczona. Energii malutko.
Ubieram się ciepło, bo na dworze szaro, a gdy wychodzę- okazuje się, że w sumie jest ciepło. Wracam się, przebieram (pół szafy ląduje na łóżku), siadam przed blokiem i już czuję jak jestem zgrzana i jak się pocę.
Mama przyjeżdża po mnie, chyba na czczo, bo poddenerwowana i swoje zdenerwowanie przenosi na mnie. Gdy w końcu dojeżdżamy gdzie trzeba. pan otwierający szlaban nie chce wpuścić naszego auta (wjazd tylko z przepustką) i każe zaparkować na zewnątrz w bardzo niemiły sposób, co dodatkowo wyciska ze mnie pozytywną energię.
W momencie gdy docieramy na miejsce okazuje się, że pani Wioleta akurat na chorobowym, jej zastępczyni tylko mnie spisuje, a pierwsze konkretne zajęcia będą za tydzień. Więc guzik się dowiaduję.
Mama wpada na kawę i przy okazji jest sobą (oj, łazienka nie posprzątana, oj śmieci nie wyrzucone, oj kuchenki starej się jeszcze nie pozbyłaś, a ciuchy na fotelu się piętrzą itd itd...). Resztki pozytywnej energii wyciekają ze mnie nosem i uszami...
A gdy K wraca z pracy i serwuje jedzenie, które kupił (prosiłam ziemniaki z fasolką szparagową) okazuje się, że w moim pudełeczku jest coś, co wygląda jak dziecko brokuła i szyszki.
- Co to?
- No fasolki nie było.
- To czemu nie zadzwoniłeś, żeby spytać co innego chcę?
- Y... nie wiem.
Niby bzdura, ale po całym tym dniu... no kurde.
W końcu (bo przecież jak ciężarna ma zły dzień to musi być on zły na maxa), K chwali się ławą, którą przywiózł ze starego mieszkania. Ławą pasującą do pokoju, w którym ma stać jak jadalne stringi do świńskiej dupy. I nie potrafi zrozumieć, dlaczego uważam, że to zły pomysł.
- Ale ja ją chcę - mówi w końcu.
Rozglądam się po pokoju w kolorze ciemnej czerwieni i głębokiego mahoniu a potem przenoszę wzrok na starą jasnobrązową podniszczoną ławę, wzdycham i wychodzę. Nie mam na to energii.
Ostatecznym ciosem okazuje się moje pytanie "kochanie, może coś obejrzymy?"
- Kotuś, muszę dokończyć planowanie warsztatów. Nie da rady.
Jeden z tych dni, gdzie kobieta czuje, że wystarczy jeszcze choćby przewrócona solniczka a wybuchnie głośnym płaczem. Wiecie o czym mówię.
Aaa, w dupie, idę po coś słodkiego do Biedronki, chce coś któraś? :)
Ja bym płakała, gdybym nie dostała fasolki szparagowej jak bym miała akurat ochotę. A z tymi radami to po urodzeniu jest ponoć gorzej, szczepienia dodatkowe, chodziki, buciki, zwyrodnienia itp...
OdpowiedzUsuńO, tak- opinii o szczepieniach to już z miliard słyszałam
UsuńDzień do dupy. Ewidentnie. Jakbym nie dostała fasolki umarłabym. Boli łeb, bolą uda. Kupiłam kolorowe gazety i umieram plus od 20minut nie wyłączyłam na dobre i na złe. Chyba wezmę kąpiel i dalej spać. Jedz słodkie i miej w dupie.
OdpowiedzUsuńJem słodkie i mam w dupie :D
UsuńPłaczliwa byłam w ciąży bardzo, więc pewnie już w połowie dnia wybuchnęłabym istnym rykiem ;]
OdpowiedzUsuńUf, dobrze, że nie tylko ja mam takie akcje :D
UsuńChodzę na Szkołę Rodzenia i stwierdzam, że z każdych zajęć wychodzę przerażona :/
OdpowiedzUsuńNo coś Ty, z tego co mówią prawdą jest tylko to co miłe, ładne i przyjemne ;)
UsuńA reszta- o krwi, śluzie i bólu - to wszystko kłamstwa :D
UsuńUwielbiam Cię czytać :D A jak dzisiaj się czujesz? Jak humor?
OdpowiedzUsuńA jakoś ostatnio nie jest za dobrze- dużo irytujących ludzi i mało energii, żeby ich olać ;p
UsuńSpłakałam się na przewróconej solniczce, ze śmiechu, of course! :> Jesteś the best, pisz częściej, będę miała codziennie dobry humor! :) Oby tylko Wam nie zaserwowali filmików z piekła rodem, czytaj: poród na siedząco, stojąco, kucająco... Kuźwa..Dobrze, że Męża akurat nie było, bo by mnie nawet pod szpital biedak nie podwiózł z przerażenia, że będzie musiał w tym uczestniczyć. A ja.. Zaczęłam się bać porodu jak cholera! Wolałabym nigdy tego nie widzieć!Co za pomysły!
OdpowiedzUsuńZdecydowanie! Wszystko jest fajne póki sie nie ZOBACZY tej małej głowy wystającej spomiędzy kobiecych nóg... po co oni to pokazują? przecież i tak sie tego nie widzi podczas porodu
Usuń