niedziela, 15 grudnia 2013

Bałam się cyców moich, oj bałam. Nasłuchałam się o problemach z laktacją przed porodem, więc leżąc z łbem przygwożdżonym do szpitalnego łóżka, czekając na kolejne znieczulenie, po trzeciej nad ranem martwiłam się nie o szwy, nie o wagę, nie o przewijanie tylko właśnie o mleko.

Cóż, okazało się, że nie bez powodu.

Spotkało mnie piękne kombo cycowych problemów laktacyjnych: brak pokarmu, ból sutków, problemy z dostawianiem,  nawał pokarmu, ulewanie, czkawka, kolka i problemy z trawieniem.

Brak pokarmu

Znałam opinię, że po cesarce pokarm pojawia się z opóźnieniem i że najlepszym na to lekarstwem jest jak najczęstsze dostawianie. Zaczęłam więc krótko po pierwszym powstaniu z dwunastogodzinnego łóżka, jak tylko usunięto mi cewnik. Położne dziwiły się, że taka dzielna jestem, że się rwę do przystawiania.
Śniadanie poszło nam pięknie, obiad również. Problem zaczął się przy kolacji- 50minut na cycu i płacz. Ja spocona z nerwów i temperatury szpitalnej, zestresowana, przestraszona i zdezorientowana, w końcu wezwałam położną, która małą wzięła i dokarmiła butelką. Odebrałam to jako osobistą porażkę, ale nie poddawałam się. Przystawiałam i dokarmiałam, czekając na pokarm.
Wychodząc na trzecią dobę ze szpitala pokarmu nadal nie było. A przecież na trzecią powinien się pojawić!
Jak tylko zlądowałam w domu i uśpiłam Małą, wlazłam do neta i wygooglowałam "po jakim czasie po cesarce pojawił się pokarm". 
Zeznania mausiek były różne, najbardziej  jednak rozwaliły mnie opinie typu "nie wiem o co wam chodzi, po cesarce pokarm pojawia się od razu, tak jak po naturalnym porodzie, dla organizmu poród to poród". 
Jak CHU! - myślałam.
Przystawiałam, dokarmiałam, przystawiałam, dokarmiałam, płakałam, przystawiałam... 

Ból sutków

Jezus Maria! Ból to mało powiedziane. Trudno obiektywnie oceniać wrażliwość człowieka czy różnych części jego ciała na ból, ale moje suty to chyba są super-wrażliwe. Pierwszy tydzień przy każdym przystawieniu kurwowałam i syczałam, w drugim tygodniu  wiłam nogami i zaciskałam usta. 
Wyczytane sposoby na bolące sutki: maść Bepanthen, smarowanie własnym mlekiem, dużo wietrzenia.
Sprawdzony przeze mnie sposób: czas (niestety suty muszą się przyzwyczaić do nowego ssaka)

Problemy z dostawianiem

W szpitalu było fajnie, bo gdy nie wiedziałam jak przystawić, pojawiała się położna (mniej lub bardziej miła), w jedną rękę brała suta z otoczką, w drugą główkę dziecka, BAM! (tu pojawiał się ruch jak przy uderzaniu o siebie talerzy) i dziecko przystawione.
W domu już tak fajnie nie było, próbowałam wcisnąć dziecku suta, próbowałam ogarniać jego główkę, bo wszędzie napisane "przystawiać dziecko do piersi a nie pierś do dziecka". Nie udawało się. Dziecko zirytowane płakało, ja płakałam z bezsilności. Czułam, że z mojej winy dziecko cierpi.
W pewnym momencie jednak, po zaskakująco udanym przystawieniu (dnia któregoś z rzędu) zauważyłam, że Mój Ssak przystawił się sam. Sprawdziłam przy kolejnym przystawieniu - faktycznie! Trzymałam na odpowiednim poziomie suta, a Ssak sam się "narzucał" na niego. Widocznie ma to po tatusiu - woli po swojemu.
Wniosek: relaks, take it easy, bo nie zawsze jest zgodnie z teorią.

Nawał pokarmu

Doby piątej, gdy pokarmu nadal nie było, sięgnęłam po laktator, by bardziej pobudzić laktację. Urządzenie straszne, według mnie. Odciągałam, dawałam Małej, przystawiałam ją i dokarmiałam Bebilonem.
Jakież było moje przerażenie gdy przy kolejnym karmieniu moje sutki się schowały!!!
Mała nie mogła złapać, ja nie mogłam ich "wyciągnąć", pieprzony laktator! Dzwoniłam do jednej kumpeli, do drugiej, żadna nie wiedziała co mogło się stać. 
Płakałam- nie dość, że pokarmu brak, to nawet przystawić Małej nie mogłam. Wzięłam ciepły prysznic (nie pomógł), poszłam spać. W nocy obudziłam się z cycami jak z pornola- napompowanymi na maxa! 
Aaaaa! To ten słynny nawał pokarmu ukrył się pod schowanymi sutkami. Odetchnęłam, bo wiedziałam jak sobie radzić: ciepły prysznic dla cycusia przed karmieniem, zimna kapusta dla cycusia po karmieniu i pomoc laktatora w wyciągnięciu sutka. Udało się. Zaczęło lecieć...

Ulewanie

...lecieć aż za bardzo. Mała się krztusiła, ulewała podczas karmienia i po karmieniu. Ba! Ulewałam podczas karmienia nosem nawet! I co teraz? Google. (Jak sobie ludzie radzili bez Internetu?) Poczytałam, poczytałam i już wiedziałam.
Rada: głowa dzidzi na lekkim podwyższeniu, a cyc jak najniżej, by pokarm leciał chociaż trochę pod górkę a przynajmniej poziomo. Ja upodobałam sobie pozycję leżącą.
Pomogło. Nie wyeliminowało ulewania w 100%, bo Gabrycha jest mega łapczywa, ale widocznie zmniejszyło problem.

Czkawka

Nie zawsze się Małej odbekuje. Łazimy, głaszczemy po plerkach, czekamy czekamy. I gdy w końcu pojawia się bek, jakież jest nasze zirytowanie, gdy najczęściej po nim zaczyna się czkawka. Irytująca zarówno mnie, jak i - niestety - Dziecię me. Najgorzej gdy jesteśmy w fazie usypiania...
Powody czkawki: połknięte powietrze lub niska temperatura; ze względu na łapczywość Gabrysi, u nas jest to powód numer jeden.
Sposób na czkawkę: sama przyszła, sama pójdzie. I to jest najbardziej wkurzające. (może Wy macie jakieś własne sposoby na gópią czkawkę?)

Kolka

A jednak nie. Najbardziej wkurzająca jest słynna kolka. Okropny, długotrwały płacz dziecka, na który sposobów wiele, jednak idealnego brak. 
U Gabrysi kolkę rozpoznała moja koleżanka- ja sądziłam, że płacz musi trwać 3 godziny, żeby móc nazwać to kolką (gdzieś wyczytałam). Okazało się, że nie.
Próbowaliśmy masażu brzuszka, przyciągania nóżek do brzucha, suszarki, ciepłego okładu, butelki z ciepłą wodą, noszenia w różnorakich pozycjach. Wszystko pomagało na chwilę. Aż do następnego "skurczu".
Koleżanka powiedziała, że jej pediatra twierdzi, że dwutygodniowe dziecko nie może mieć kolki. Że to za wcześnie. Jej synek (2,5tygodnia) miał kolki, dostał skierowanie na mocz i trafił do szpitala, bo bakteria.
Przestraszyłam się i zadzwoniłam do mojej środowiskowej- może Moja Córa tez powinna dostać skierowanie na mocz? Położna uspokoiła i zadała kilka pytań:
- Je panie orzechy?
- Nie
- Dobrze. Je pani czekoladę?
- Nie.
- Dobrze. Pije pani herbatkę laktacyjną, z koprem?
- Tak.
- Dobrze. Nabiał pani je?
- Tak.
- Odstawić.
Odstawiłam. Po 3 dniach zapomniałam o kolkach. Tfu tfu, oby nie wróciły.



W laktacyjnym temacie zostając, wypróbowałam dwa typy wkładek laktacyjnych: MAM i Babydream.
Wygląd:
MAM są widocznie cieńsze i delikatniejsze, jednak gdy wkładałam w jedną miskę stanika MAM, a w drugą Babydream - nie czułam różnicy.
Efekt
Co do chłonności, trudno dokładnie powiedzieć, bo cycusie w równym tempie nie ciekną, wydaje się jednak, że MAMy są troszkę bardziej chłonne, nie "wypuszczają" tak łatwo cieczy z powrotem.
Cena
MAM: 25zł, Babydream: 5zł.



A jakie wy macie/ miałyście  przygody z laktacją?

Opublikowano 12:22 by lipson

12 komentarzy

sobota, 14 grudnia 2013

Ok, ok, wiedziałam, że podczas porodu nie "zrzucę" wszystkiego, co przytyłam w ciąży, ale nie spodziewałam się TEGO.

Gdy pierwszy raz wstałam z łóżka po cesarce ("dżizas, boli, boli, boli, boli") i poszłam z pomocą położnej do łazienki obmyć się pod prysznicem, nie zwróciłam uwagi na TO.

Dopiero za drugim czy trzecim marszem do łazienki, gdzieś z otchłani bólu pooperacyjnego, rwania sutków i ciągnięcia szwów skierowałam moje niewyspane oczy w lustro i właśnie TO zobaczyłam.

Ja w dupę pierdzielę. 

I to nie tak, że nie jestem przyzwyczajona do posiadania brzuszka- zawsze miałam z nim problem. Ale nigdy, przenigdy nie był on w formie ZASŁONY! "Wdech, wydech, wdech, wydech, to opuchlizna jest - myślałam sobie - przyjrzysz się temu dziwnemu tworowi w domu, na spokojnie".

Parę dni minęło i ON nadal tam jest - pokryty mięsno-różowymi pręgami (które przy ciąży w sumie nie wyglądały tak źle jak teraz), zaczynający się na jednym boku, a kończący na drugim, wiszący prawie do kolan - WAŁ. Wyglądam jakbym ważyła 100kg i schudła 10kg bez ćwiczeń i - o zgrozo! - prawie właśnie tak było.


- Ty wiesz, że teraz, świeżo po porodzie jesteś mega płodna - zagadała do mnie ostatnio koleżanka - musicie uważać, jeśli nie chcesz znów być w ciąży.
- Powaliło cię?! - pytam szczerze - ja się przed K już nigdy w życiu nie rozbiorę do naga! Jeśli będziemy się kochać, to tylko przy zgaszonym świetle.
- Przesadzasz - wtrąca się K.
- Tak sądzisz? - odpowiadam pytaniem - A pamiętasz nasz ostatni sex?
- No....
- To pielęgnuj te wspomnienie, tylko ono ci zostało.

Uważam się za kobietę pewną siebie, ale żarty żartami - od porodu K mnie nagiej nie widział. A jego Mały Żołnierzyk chciałby już iść na misję. Dzięki bogu, póki co zasłaniam się 6tygodniowym poporodowym zakazem sexu, ale co będzie gdy to minie?

Dziewczyny, czy ten wał się chociaż trochę wchłania? (spytała naiwnie)
Jak się go pozbyć, skoro dietować nie można, bo cyca się daje, a na ćwiczenia i czasu i siły brak?

Opublikowano 05:06 by lipson

14 komentarzy

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mówią, że na początku, w pierwszym miesiącu życia dziecka, maluch tylko je i śpi. Okazuje się, że nie do końca. Sytuacja taka ma miejsce jedynie w pierwszym tygodniu życia małego człowieka, i dzięki bogu bo niedoświadczeni rodzice mają czas by ogarnąć nową sytuację. 

A jest co ogarniać.

W gorzowskim szpitalu po cięciu cesarskim leży się na oddziale trzy doby. Dziecko jest z mamą od dwunastej godziny po porodzie (wcześniej nie można wstawać), non stop, prócz badań i ewentualnie nocy, gdzie mama może prosić o "przechowanie" dzidziola u pielęgniarek.

Po tym czasie jedziesz do domu. Jupi! Tylko się cieszyć! 
Hmm... czyżby?

Gdy na trzecią dobę dostałam wypis oraz życzenia powodzenia od pediatry i pana doktora... poszłam do kibla i poryczałam się jak małe dziecko. "Ja pieprze, jak ja sobie sama poradzę? Pokarmu ciągle nie ma, szwy  bolą, głowa pęka, a płacz dziecka nadal przeraża... Kurde, w co ja się wpakowałam?!"

Mój strach trwał kilkanaście minut, potem nie było na niego czasu.

Z dzieckiem jest tak, że jest trudno, a za jakiś czas okazuje się, że w sumie nie było tak źle i teraz jest trudniej. I tak całe życie dziecka. Funkcja rosnąca.

Pierwszy tydzień jest trudny, bo wszystko jest nowe, jednak jest łatwy bo dziecko faktycznie dużo poza spaniem, sraniem i amaniem nie robi. Wszystkie te czynności są mega istotne, ważne by przebiegały bez zakłóceń. Już pierwszego dnia po powrocie ze szpitala okazało się, że kilka gadżetów bardzo ułatwiły nam ten pierwszy tydzień. Polecam:

1) dziennik Maluszka Czas
Zaraz... którą pierś podawałam ostatnim razem? Yyy... A ile kupek było wczoraj? Karmiłam butelką o 2:30 czy 3:30? Mogę podać już kolejną? - dziennik Maluszka Czas to dla mnie numer jeden pierwszego tygodnia, nie muszę zapamiętywać cyców, godzin, pieluszek i przysięgam- jeśli jakaś moja znajoma będzie w ciąży- właśnie to ode mnie dostanie, IDEALNY pomocnik
2) butelka Lovi + mleko Bebilon
Chcesz karmić piersią, ha, a kto nie chce. Kwestia tego, że mało która młoda mama karmi od razu bez problemu- jedne mają wklęsłe brodawki, inne mało pokarmu lub wcale, jeszcze inne- zbyt twarde brodawki; dlatego należy w wyprawce dla dziecka zawrzeć przynajmniej jedną butelkę oraz trochę sztucznego mleka, tak na wszelki wypadek. Ja dzięki bogu butelkę dostałam od kumpeli, a mleko poleciłam kupić jeszcze jak byłam w szpitalu.

3) smoczek uspokajający Lovi
Taa, oczywiście, że pamiętam mój post, z którego jasno wynikało "nie podawaj smoczka w pierwszych sześciu tygodniach życia dziecka". Co jednak zrobić, jak dziecko najedzone, suche, ubrane i ryczy? Pierwszą taką sytuację miałam jeszcze w szpitalu i sama położna mi powiedziała: "niech pani wykręci smoczek z butelki i spróbuje podać, bo to może być po prostu potrzeba ssania", jak powiedziała, tak zrobiłam, raz-dwa dziecko zasnęło. I w dupę z teorią. Tak czy inaczej, warto mieć smoczek- chociażby na wszelki wypadek (u mnie, przy przejściu na cyca smok w użyciu jest już rzadko). Próbowałam 3 smoczków i dynamiczny z Lovi okazał się najlepszy (mała lubi wypustki, prawie jak matka ;p)


4) podkłady na przewijak
Generalnie kupiłam je pod pupę, ale nie przewidziałam, że mam ogromny tyłek, a podkłady mają nieduże rozmiary, więc położyłam na przewijak. Okazały się rewelacyjne- nawet jak mała walnie stolca czy szczoszka między ściągnięciem jednej pieluszki a założeniem drugiej, wszystko pięknie leci na podkład, pach pach i wywalamy , a prześcieradło na przewijaku czyste.


Nie ogarnęła mnie matczyna miłość- wiecie, taka "od pierwszego wejrzenia, nieskończona" itd. Od pierwszych dni czułam bardziej poczucie obowiązku i odpowiedzialności za to wielkie-niewielkie coś, co mieszkało nad moim pęcherzem. Z dnia na dzień ta miłość powoli kiełkuje, z każdym jej grymasem, ziewnięciem i machnięciem rączki. Nie wiem, czy to kwestia mojego serca, czy tak właśnie rodzi się te uczucie, a może to wynik cesarki? Może po naturalnym porodzie kocha się od razu na maxa?

Opublikowano 02:01 by lipson

17 komentarzy

sobota, 7 grudnia 2013

Zanim przejdę do tematu głównego, zamieszczam wyniki ankiety przeprowadzonej wśród czytelniczek bloga Życie w pakiecie. Pytanie było: "Jak sądzisz, dlaczego Lipson tak długo nie jest aktywna na blogu?"

73%   urodziła, i teraz albo przewija bobensa albo sika mlekiem z cyca na prawo i lewo
14%jest tak wielka, że utknęła w wejściu do pomieszczenia gospodarczego, nadal czeka na dźwig
8 %w obawie przed porodem zmieniła płeć
4 %wykradła ze szpitala gaz rozweselający i zaszyła się w piwnicy
1 %wyjechała do Afryki sprawdzać plotkę na temat czarnych przyrodzeń

Generalnie tak- urodziłam. Było hmmm jakby to ładnie określić... chujowo :)


Nazajutrz po opublikowaniu ostatniego posta pojechałam do szpitala na kontrolne KTG. Pielęgniarka, która mi je zrobiła powiedziała, że na jej oko nie ma nic niepokojącego. Wezwała lekarza (młoda doktórka, na oko trzydzieści lat), która jednakże orzekła: 
- Nie do końca poprawny zapis, a biorąc pod uwagę podejrzenie tachykardii z wczoraj chciałabym panią zatrzymać w szpitalu.
Szok. Ja bez torby. Łóżko mieliśmy kupować z K. No i weekend jest...
- Mogę jutro przyjechać? - pytam.
- Jeśli tak pani zdecyduje, będzie trzeba podpisać rezygnację z hospitalizacji, jeśli coś się stanie- nie ponosimy za to odpowiedzialności.
O cholera.
- No to zostaję.

Przez trzy obowiązkowe doby w szpitalu robiono mi KTG 3 razy dziennie- rozwiały one podejrzenia nieprawidłowości w sercu Małej, jednak zamiast mnie puścić do domu lekarze zostawili mnie w spitalu- w końcu byłam już "na terminie". Chciałam urodzić jak najszybciej. Chodziłam po schodach, piłam ananasa, głaskałam się po brzuchu, masowałam sutki. 

Skurczy nie było. 

Minął dzień terminu. Następnego dnia zrobiono mi badanie "na krześle".
Rozwarcie 1 cm. Kurwaszmać.
(ps- badanie rozwarcia to najbardziej bolesne badanie, jakie kiedykolwiek przeszłam- wydaje mi się, że lekarz włożył mi w wedżajnę całe przedramię, łokieć i kawałek rękawka)
Werdykt: 28.11 nastąpi próba wywołania porodu- może się udać, może się nie udać.

28.11 rozgrywa się cała akcja:
6:00 - dostaję lewatywę, w łazience wyskakuje mi czop (o! jest sygnał!)
8:00 - podłączają oksytocynę, podpinają brzuchol pod KTG
8:30 - zaczynają się regularne odczuwalne skurcze co 2 minuty
9:00 - skurcze są bolesne, pytam o gaz, informacja zwrotna: gaz się skończył (co?!), ale zaraz wrzucą mnie do wanny
9:30 - tętno dziecka co chwilę "się gubi", (z perspektywy czasu wydaje mi się, że to przez moje złe oddychanie- ze strachu i bólu oddychałam chyba za szybko, co mówi mi położna kilka godzin później), leżę na sali sama, położna przychodzi co pół godziny-co godzinę, spodziewałam się lepszej opieki, 
10:00 - rozwarcie 3 cm (badanie znów boli jak cholera), jednak pani doktor stwierdza, że dziś urodzimy bo szyjka dojrzała i nie ma przeciwwskazań do przebijania wód
10:30 - ze względu na brak ciągłości w monitoringu KTG nie pozwalają mi się ruszyć, ani do wanny, ani na spacer (a bez pionizacji ciała poród jest gorszy), muszę cały czas leżeć, dzięki bogu przywożą gaz
11:00 - odlatuję z bólu, gaz wprowadza w niezłą fazę, ale boleć- boli, położna sprawdza rozwarcie- nadal 3 centymetry, CO KURWA?! 
11:30 - przychodzi zastępca ordynatora, znów sprawdza rozwarcie- 4 cm, zarządza przebicie wód płodowych; przebija, wody okazują się czyste, po ich wylaniu się tętno dziecka znika
położna czujnikiem dotyka różnych części mojego brzucha- nigdzie nie ma bicia serca dziecka
czujnik wyrywa jej pani doktor- każe kłaść mi się na bok, tętna dziecka nie ma, jest tylko moje
w panice piszę SMSa do K "przyjedź" - w tym momencie doktórka na mnie krzyczy, że mam się położyć na plecach, a położnej każe wezwać ordynatora i szykować jakiś lek
ogarnia mnie panika, nie kończę SMSa, ze strachem patrzę na czujnik
tętno pojawia się
ja pierdole
11:45 - skurcze są niemiłosiernie bolesne, w połączeniu z gazem powodują, że między skurczami prawie mdleję, pisze SMSa do K, że czas by przyjechał
12: 15 - gdy K wchodzi na salę, wodzę wzrokiem od jednej ściany do drugiej (efekt gazu), o wiele mi lepiej gdy on jest ze mną; trzyma mi gaz, głaszcze po ręce, wysłuchuje moich monologów:
- boli, boli, boli... kur*a, czemu po prostu nie kupiliśmy sobie psa albo kota?
- ej, po wszystkim kupisz mi bounty? ale nie jedno, kup mi siedem. w każdym jest po dwa kawałki, więc będę miała ich czternaście. dam każdemu inaczej na imię, to będą takie moje dzieci, a potem je wszystkie zjem
13:30 - rozwarcie nadal 4 centymetry - jestem załamana, tyle bólu i nic się nie rusza
15:30 - prócz nieopisanego bólu zaczynam czuć lekkie parcie na stolec, jupi! chyba w końcu coś poszło, przychodzą lekarze, badają mnie, krótko o czymś debatują i w końcu jeden mówi:
- dobrze, trzeba będzie zrobić cesarskie cięcie
- co?! czemu?
- poród nie postępuje, a zapis KTG nie jest idealny, to są wskazania na cesarskie
jestem przerażona, ledwo schodzę z łóżka, blada, położne zdziwione, że nie dam rady dojść do drugiej sali, więc mnie wwożą na łóżku; tam zakładają jeszcze jeden wenflon, skurcze nadal napieprzają, do tego strach nie do opisania, dostaję tlen, każą położyć się na boku, wbijają znieczulenie w kręgosłup (słyszałam, że to okropnie boli, ale przy skurczach, które miałam i strachu, prawie w ogóle nic nie poczułam), rozkładają mi ręce jak do ukrzyżowania, znieczulenie zaczyna działać, pani anestezjolog każe oddychać porządnie, bo to "dla dzidzi" 

zaczyna się operacja
anestezjolog wszystko mi tłumaczy, ze zdziwieniem zauważam, że cesarka to nie "wyciągnięcie" dziecka, a raczej "wydobycie", "wyszarpnięcie" - po ruchach lekarza widzę, że intensywnie grzebie w moim brzuchu żeby wyciągnąć dziecko na zewnątrz, brakuje mu tylko łopaty, czuję "rozpychanie", w końcu lekarz naciska dość mocno na mnie a anestezjolog mówi: "dziecko wyciągnięte", słyszę delikatny bulgot, łzy mi lecą, bulgot przechodzi w lekki płacz, kilka chwil później pokazują mi dziecko i przystawiają do buziaka (jejku, jakie ciepłe!), wynoszą je na badania
zaczyna się szycie, jestem zadziwiająco zrelaksowana, żartujemy sobie z lekarzem i pielęgniarkami, próbuję go przekupić, by wyciął mi trochę tłuszczu, niestety się nie udaje
- a ja i wiesiołka i herbatę z malin piłam i nic kurde nie dało - narzekam
- dobrze, że pani wiesiołka łykała, tam omega 3, dziecko mądre będzie - odpowiada lekarz
- pewnie, ze mądre będzie, bo po mamie - ripostuję
- taa, skromne pewnie też
po zaszyciu przewożą mnie na salę, cała się telepię, leżę pod 2 kocami i kołdrą, jednak adrenalina trzepie mną jeszcze ponad pół godziny, nadal nie czuję nóg, zalecenia po cesarce: 12 godzin nie można się podnosić, zwłaszcza głowy, więc gdy przynoszą mi Gabrysię nie mogę nawet dokładnie jej zobaczyć, przystawiają mi do cyca- ssie.


Dalsze perypetie (a od kiedy dziecko się pojawiło, to jest ich od zaje...zawalenia) to temat już na inne posty, więc w tym momencie przerwę.
Dziecko urodziło się z wagą 3690g i wzrostem 54cm, zdrowe, amen. :)
A teraz idę po paracetamol i padnę głową w kołdrę, póki nasz śmierdziuch się nie obudzi.


A, jeszcze gratka dla wielbicielek K. Gdy dzwonił "po ludziach" z informacją, że został tata, jego przyjaciel spytał go:
- I jak się teraz czujesz?
- Wiesz - odpowiedział K - jakbym w pochmurny dzień poczuł na twarzy promienie słońca.
:)

Opublikowano 11:41 by lipson

29 komentarzy

piątek, 22 listopada 2013

Minął tydzień od ostatniego KTG, umówiłam się na dziś na 17:00, niestety K w pracy, więc idę sama. Idąc przypominam sobie, że nie zjadłam obiadu, kupuję 7daysa, paczkę chrupek, ciastko orkiszowe, ciastko francuskie i kubusia (efekt głodnej ciężarnej). Spacerek przez park, żeby odhaczyć jedną z rzeczy z listy "S", wchodzę do placówki, miła pani podpina mnie pod sprzęt.
Się zaczyna.

Leżę na plecach, dzidziol wariuje w brzuchu (pewnie przez zastrzyk kalorii), maszyna kilka razy dźwięczy, że serducho wali za szybko. Przychodzi miła pani, każe kłaść się na lewy bok. Po kilku minutach sprzęt "gubi" serce, miła pani każe mi przytrzymywać czujnik. Ledwo co udaje mi się "odnajdywać" bicie na własną rękę. Po chwili miła pani każe przerzucić mi się na drugi bok, sytuacja się powtarza. Szukam czujnikiem serducha, serducho uparcie ucieka. Leżę sama, kombinując jak tu złapać dobry sygnał.

Prócz szukania serca, zerkam na linię skurczów (płaskiej i niskiej jak cholera) smutna i zdołowana. Ogarnia mnie dziwny rodzaj rozpaczy- widać, że organizm nie szykuje się na poród, a w dupie, mi już wszystko jedno, mogę rodzić nawet w przyszłym roku, niech sobie dziecko siedzi w środku, i tak mi się nie chce tego porodu... Gasnę jakoś tak...
Wchodzi miła pani i pyta czemu jestem taka blada. Odpowiadam pytaniem:
- Czy będąc na tym etapie ciąży nie powinnam mieć silniejszych skurczy?
- Trudno mówić tu o silniejszych, na ten moment nie są - i wychodzi.
Yyy... co kurna?!

Stwierdzam, że spytam o to lekarza-kawalarza

Nastrój nadal do dupy. A od miłej pani dowiaduję się dodatkowo, że mój lekarz-kawalarz mnie nie przyjmie, bo ma obsuwy. Przyjmie mnie jakaś pani doktor,jak się później okazuje- zastępca ordynatora szpitala.
Co się działo w pokoju pani zastępcy, jaki dokładnie wyglądał dialog... zabijcie mnie, nie wiem. Na pewno nie było pocieszania i żadnej delikatności. Głównie pamiętam słowo "tachykardia" oraz podpis na wydruku KTG: "skierowanie do szpitala". Czuję się jakbym dostała siekierą w głowę.

Świat zwalnia.

- Ale to jutro... czy dziś? - pytam średnio przytomnie.
- Oczywiście, że dziś - odpowiada tonem, jakbym pytała czy na pewno jest kobietą.
Sposób, w jaki pani doktor przekazuje mi informacje sprawia, że gdy wychodzę jestem przerażona i zrozpaczona. Serce mojego dziecka źle bije, muszę iść natychmiast do szpitala, dziewięć miesięcy miałam je w brzuchu, a teraz może być coś nie tak. Idę przed siebie i płaczę. Mijam ludzi w parku, płaczę, oczy zaczynają mnie szczypać, bo rozmazany tusz podrażnia oczy. Lewa stopa wykręca się pod dziwnym kątem, upadam, na szczęście nie na brzuch a na prawe kolano. Boli jak cholera. Idę dalej, nigdzie nie dzwonię, bo wiem, że i tak nie wyduszę z siebie całego zdania.
Zachodzę do Biedronki, żeby kupić pieczywo, jak na złość spotykam znajomych. Rozmazany tusz zrzucam na przemęczenie i tarcie oczu, szybko uciekam ze sklepu. Dochodząc do domu dzwonię do taty z prośbą, żeby przyjechał pomóc mi w drobnej naprawie w domu, bo K wróci dopiero po 22:00. Prawdę mówię mu dopiero na miejscu, mamie nie mówię nic- nie chcę jej stresować. Do K też nie dzwonię. 

Tata bierze torbę do szpitala (do której dorzucam dresy i jedną pidżamę) i jedziemy.

W szpitalu na izbie przyjęć oddziału ginekologiczno- położniczego czekamy około 40 minut (paradoksalnie to bardzo mnie uspokaja), potem pielęgniarka wrzuca mnie na KTG mówiąc, że jeśli wynik będzie niepoprawny- położą mnie w szpitalu. Jeśli poprawny- wypuszczą do domu. Panika sprzed godziny uciekła, jednak by jeszcze bardziej się uspokoić,  uparcie wpatruję się w monitor komputera pielęgniarki, bo wygaszacz ustawiony jest na pokaz zdjęć krajobrazów. Staram się być spokojna.

Pielęgniarka podchodzi, patrzy na wydruk.
- No, piękny wykres, ja nic złego tu nie widzę.

Świat ponownie rusza.

Leżę pod KTG około 40 minut, w międzyczasie dowiaduję się, że brak skurczy przepowiadających to wcale nie tragedia i część kobiet najzwyczajniej w świecie ich nie ma i nie oznacza to, że poród nie będzie w terminie. Po skończonym badaniu KTG, kilka minut czekam na lekarza, który gdy przychodzi (wygląda bardzo sympatycznie) potwierdza wersję pielęgniarki: bardzo ładny zapis KTG, poprzednim się nie przejmować, zły zapis nie był wcale taki zły, a mógł być spowodowany stresem, wariacjami dziecka, niedoskonałością sprzętu. Jest dobrze.
Lekarz zagląda mi jeszcze do wedżajny: szyjka jeszcze dość długa, elastyczna, porodu w ciągu najbliższych godzin nie przewiduje, mam czas. Jutro zaprasza jeszcze raz na KTG, ale wszystko wygląda dobrze, nie stresować się, "życzę dużo zdrowia" i do widzenia. 

W międzyczasie dzwonię do przyjaciółki- okazuje się, że też miała już do czynienia z panią zastępcą ordynatora: "wredna, bardzo niesympatyczna bicza" - sumuje ją. Zgadzam się. 
Amen.

Opublikowano 13:10 by lipson

24 komentarzy

wtorek, 19 listopada 2013

U MAMY:

- szyjka macicy staje się coraz cieńsza i coraz bardziej miękka
- w każdej chwili z krocza może wyskoczyć na świat czop śluzowy, znak, że poród się zbliża
- macica nadal trenuje skurcze
- ciąża jest już mega męcząca

U KREWETKI:

- dostała do tej pory tak solidną dawkę mamusiowych hormonów, że jej genitalia nieco się rozszalały i w porównania z resztą ciała mają imponujące rozmiary; do normalnej wielkości wrócą kilka dni po porodzie
- od tego tygodnia dziecko rośnie już dużo wolniej, bo powoli przygotowuje się do przyjścia na świat
- waga: 3,2 kg


Jestem Ogromna. Przez duże O. Jest to ogrom w stylu wieloryba, który jest tak wielki, że ma już dość i po prostu wypływa na plażę, by skończyć swoje męczarnie. Mam ochotę pieprznąć się na plażę, rozłożyć nogi i po prostu czekać na cud narodzin i ból nie do opisania.

Nie pamiętam jak wygląda moje krocze.
To jeszcze nic.
Nie pamiętam jak wygląda mój pępek!
Próbowałam masowania krocza- ledwo do niego sięgam!

Chciałabym już urodzić, bo jestem zmęczona. Męczy mnie ciąża. Męczy mnie czekanie. Męczy mnie niewiedza i niepewność co do porodu. Chcę być już po. 
Poza tym, im wcześniej dzidziol się urodzi, tym większe prawdopodobieństwo, że pokażemy Gabrysię Babci K w Święta. Chciałabym przedstawić Dzidziola rodzinie właśnie na Święta. Bo Święta to rodzinna sprawa.
I po trzecie- jeśli urodzę w grudniu, dostaniemy z ubezpieczenia 300zł mniej, bo ubezpieczyciel K zmienia zasady od 1 grudnia. 

Dlatego dziś, przed wizytą u Gina byłam lekko napięta. Poszłam z Mamą, bo K w pracy. Mama bardzo podekscytowana była USG, cieszę się, że mogła je zobaczyć. Fajnie tak obejrzeć USG po raz któryś, a cieszyć się jak za pierwszym razem.
Tak czy inaczej.
Uwaga, uwaga...
Gin włożył palucha głęęęęboko i zawyrokował:
Jest rozwarcie! Jednocentymetrowe, ale zawsze.
Szyjka skrócona (2cm), ale nadal dość gruba.

Czyli się coś tam ruszyło. Cieszę się, wszystko idzie tak jak natura zaplanowała. Skurcze zaczynają być wyczuwalne, czasem lekko bolesne. Co mnie męczy ale i cieszy (dualizm bycia kobietą). 

A, i dzidziol waży 3,5 kg. A moja wedżajna jest taka mała... "Cud narodzin"... Taaa... 

Opublikowano 09:34 by lipson

13 komentarzy

sobota, 16 listopada 2013

Najczęściej właśnie w 38 TC zaleca się ciężarnej pierwsze KTG. Na ostatniej wizycie Gin nakazał mi takowe badanie, dzwonię więc, umawiam się, człapię z K. Tam miła pani każe mi się położyć, przypina dwa małe czujniki do brzucha i wychodzi. Monitor coś pokazuje, maszyna zaczyna wypluwać jakąś karteczkę. A ja sobie myślę... o co tak na prawdę w tym chodzi? Te cyferki... to dobry wynik czy nie? Kurna, czemuś się matka nie przygotowała?!

Więc wyrodna matka ogarnia temat.
Po czasie ale zawsze ;p

Najważniejsze informacje o podstawowym ciążowym KTG:
  • badanie składa się z dwóch elementów: tokografii, czyli rejestracji czynności skurczowej macicy, oraz kardiografii, czyli rejestracji akcji serca płodu
  • podstawowe badanie KTG powinno trwać 30 min., może zostać przedłużone do 60 min.
  • wykres jest zróżnicowany
  • średnia częstotliwość uderzeń serca (wykres górny) to około 110-160 uderzeń na minutę (niższe, jeśli dzidziol śpi; wyższe, jeśli jest aktywny)
  • za niepokojącą przyjmuje się częstotliwość uderzeń serca niższą niż 100 i wyższą niż 170 uderzeń na minutę i wykres, który przyjmuje cały czas jednakowy kształt bez wychyleń
  • wykres skurczy (dolny) najczęściej powiązany jest z górnym (dziecko odpowiada na skurcze), pokazuje siłę i czas trwania konkretnych skurczy w procentach


A teraz moje KTG:
- dziecko nie spało, co oznacza dużą częstotliwość uderzeń serca, u mnie dokładnie 125-170 (raz serduszko walnęło 174 i ekran zrobił "piii", ale szybko zjawiła się miła pani, powiedziała, że raz to nic złego, zwłaszcza, że dopiero podłączyła mnie do sprzętu, więc swoim zdenerwowaniem mogłam wpłynąć na dzidziola)
- wykres skurczy był dość płaski, z kilkoma wybrzuszeniami (najwyższe sięgające 30%), co pani skomentowała "widać, że ciąża przed terminem"
A Wy jakie miałyście wyniki na KTG w 38 TC??


Oczywiście nie zostajemy z wykresem sami, miła pani prowadzi nas do lekarza, który patrzy na wykres KTG i z pełną powaga pyta mnie:
- Hmm, czy istnieje szansa, że jest pani w ciąży?
- Ginekolog mówi, że dość wysoka - odpowiadam - chociaż siostra do niedawna sądziła, że jestem po prostu mega gruba.
- Aaa widzi pani, bo chyba jednak pani jest.
- No to dobrze się w sumie składa... panie doktorze, jak wynik KTG?
- KTG na szóstkę, termin na dziesiątego grudnia.
- Cooooooooo?! - patrzę na K zszokowana - Serio? Jak to? Ja chcę urodzić w listopadzie!
- Dobra, dobra - uśmiecha się lekarz - Żartowałem. Z KTG nie wynika termin porodu.
- Widzę, że doktor dobrze się bawi - uśmiecham się szeroko, koleś ma dobry żart - Mój ginekolog zalecił KTG raz w tygodniu, czyli za tydzień podejść jeszcze raz?
- Tak, póki co wszystko jest ok. Teraz zalecam tylko trzy razy dziennie okłady ze swojego mężczyzny.
- Trzy razy dziennie?! - patrzę na K - Nie wiem, czy da radę. W razie czego może być obcy? Czy musi być swój?
- Oj, tylko swój - odpowiada lekarz.
Kilka sekund ciszy.
- Listonosz też w sumie jest "swój" - wtrąca K spokojnie.


Opublikowano 01:29 by lipson

9 komentarzy

czwartek, 14 listopada 2013

Pewniki co do naturalnego porodu są jedynie dwa:
- dziecko wyjdzie pochwą,
- będzie bolało.
Wszystkie inne czynniki: jak bardzo będzie bolało, ile będzie trwało "dochodzenie do" rozwarcia, po ilu skurczach partych urodzi się dziecko, czy będzie to poród komfortowy, czy trzeba będzie naciąć krocze, jak szybko matka dojdzie do siebie po porodzie - tego nikt nie jest w stanie określić.

Ani tym bardziej zagwarantować.

ALE
Okazuje się, że są metody - "domowe", mniej lub bardziej potwierdzone - które mogą nam przy porodzie pomóc. Polecane na forach, przez położne, jednak trudno znaleźć oficjalne badania o ich wpływie na poród. Pytanie czy w ogóle da się to sprawdzić...

Porodu się nie boję, ale byłoby miło, jakby dziecko wyskoczyło z wedżajny jak z procy- szybko i bezboleśnie, zwłaszcza, że w szpitalu, w którym będę rodzić nie ma na porodówce możliwości zewnątrzoponowego. Tylko gaz rozweselający, który oczywiście mam zamiar wykorzystać aż po ich piwniczne zapasy.

Poniżej podaję opracowane przeze mnie sposoby, wyczytane na różnych forach dawkowania, trochę przeze mnie dopracowane (wolę ostrożnie podchodzić do leków)


Efekt
Sposób Stosowanie
komfortowo torba do szpitala
skoszenie trawnika 
36 TC - spakowanie torby (wraz z wodą i przekąskami) do porodu powoduje, że w momencie odejścia wód rodząca ma o jeden stres mniej
38 TC - skoszenie trawnika na polu akcji jeszcze w domu powoduje, że mamy o jeden "obowiązek" mniej zanim wydusimy dziecko 
śliskosiemię lnianeod 36 TC - dwa razy dziennie po 2 płaskie łyżeczki
len oblepia i robi "poślizg" nie tylko na ściankach żołądka, działa tak samo w innych okolicach, także rozrodczych
szybkoolej z wiesiołka
herbata z liści malin
37 TC - kubek herby 1dziennie, wiesiołek doustnie 1dziennie
38 TC - herba 2razy dziennie, wiesiołek dowcipnie 1dziennie
39 TC - herba 3razy dziennie, wiesiołek dowcipnie 2dziennie
oba specyfiki mają za zadanie przyspieszyć proces skracania się szyjki macicy już podczas porodu, nie wywołują porodu, ich działanie przed porodem wywołuje lekkie bóle, podobne do tych przed miesiączką
efektywniećwiczenia mięśni kroczaod 36 TC - codziennie wieczorem zestaw ćwiczeń:
- 10* 6 sekundowe zaciśnięcie mięśni odbytu i pośladków
- 10* 6 sekundowe zaciśnięcie mięśni pochwy
im silniejsze mięśnie, tym bardziej efektywne parcie 
bez nacięciamasaż krocza
maść Natalis
od 36 TC - masaż wykonujemy co drugi dzień (w ten sposób), najlepiej używając kremu Natalis, co ma pomóc w rozciągnięciu mięśni krocza
zdrowozestaw witaminowy
herbata laktacyjna
od 36 TC - kubek herbaty laktacyjnej 2 razy dziennie
całą ciążę- witaminy dla ciężarnych
witaminy wzmacniają cały organizm, pozwalają na szybszą regenerację po porodzie; herbata laktacyjna uspokaja mamę a także lepiej przygotowuje cycuszki do ich przyszłej pracy
w terminieseks
schody
spacery
sprzątanie
sutki
te konkretne czynności mogą wpłynąć na wywołanie porodu, czyli od 39 TC uprawiamy seks, chodzimy po schodach, dużo spacerujemy i sprzątamy; masowanie sutków natomiast wpływa na wyzwolenie oksytocyny, która wpływa na rozpoczęcie akcji porodowej

Póki co, męczą mnie bóle "przedmiesiączkowe" (przez wiesiołka), czasem mam jakieś kłucia w podbrzuszu, pojedyncze bolesne skurcze; źle mi się śpi przez to wszystko. Wszystko chyba wskazuje na zbliżający się poród... Wskazuje i okropnie męczy. Niech już będzie poród ;p


Do tego problemy z ciśnieniem- ostatnio u ginekologa miałam 150/100, lekarz kazał mi mierzyć w domu...

ranowieczór
139/72136/88
140/89136/98
129/81-
132/83-
121/83124/88
148/84140/84
118/78142/92
126/83

Nigdy nie bawiłam się ciśnieniomierzem - piszą, że w ciąży za wysokie ciśnienie to ciśnienie powyżej 140/90, czyli u mnie parę razy jest ciut za wysokie... Nie wiem, powinnam się martwić? Dzwonić do lekarza?

edit: dzwoniłam do Gina, powiedział, że z lekami wkraczamy dopiero gdy ciśnienie ciężarnej osiągnie 150/100, póki to nie nastąpi- mniej soli i kawy

Opublikowano 02:48 by lipson

15 komentarzy

środa, 13 listopada 2013

U MAMY:

- potrzeba wicia gniazda osiąga apogeum (u mnie raczej zmęczenie osiąga apogeum;P)
- nie należy robić niczego, co wymaga stania na krześle lub wspinaczki po drabinie
- wszędzie coś boli i uwiera, co zawdzięczamy gigantycznej macicy

U KREWETKI:

- dziecko jest w pełni uformowane
- większość meszku płodowoego już zniknęła, ale skórę dziecka nadal pokrywa maź
- od tego momentu pod skórą będzie się gromadziło około 14 g tkanki tłuszczowej dziennie
- maluch rusza się co dnia, choć dystanse są raczej ograniczone
- waga: około 2,9 kg


CIĄŻA JEST DONOSZONA.
ZA 2 TYGODNIE TERMIN.

Sama nie wiem, jak się z tym czuję. Minęło cholernie szybko ale ciąża nie była wcale taka straszna, jak mogło się wydawać. Oczywiście nie jest to stan wybitnie zawsze zajebisty (o czym pisałam tutaj), ale w gruncie rzeczy nie cierpiałam zbytnio. Co mi doskwiera(ło) najbardziej?
- zgaga
- trudności z zasypianiem
- pryszcze
- rozstępy
- chroniczne zmęczenie
Nie czuję, jakbym miała rodzić wcześniej. Ale czy to jakoś się czuje? Chciałabym urodzić przed lub w terminie, bo z opowiadań innych mamuś wiem, że czekanie po terminie aż w końcu "to" nastanie jest bardzo męczące.
K oczywiście nie tego nie czuje. Chyba uważa, że urodzę dokładnie 26 listopada z wybiciem północy. 

Jestem wyczerpana, najchętniej odwołałabym wszystkie rzeczy, które wymagają przebrania pidżamy na cokolwiek innego. Najchętniej wyłączyłabym telefon, położyła się na kanapie i cały dzień oglądała filmy, popijając herbatą laktacyjną i tą z liści malin. Ewentualnie zagryzając frytkami.

Syndrom wicia gniazda? Oj nie nie nie...

Opublikowano 02:45 by lipson

14 komentarzy

sobota, 9 listopada 2013

Długo zabierałam się do pisania tego posta- bo to konkretny post o sprawie najwyższej (a przynajmniej najdroższej) rangi w całym procesie wyprawkowym Dzidziola. Chodzi o cholerny wózek.
Jestem mega zielona w posiadaniu dzieci, nie mam doświadczenia żadnego w wożeniu dzieci wózkiem, NIE ZNAM SIĘ na wózkach. Więc do końca nie wiedziałam, jak się zabrać za to całe wózkowe szaleństwo. 
Weszłam więc na Pana Neta, znalazłam jakiś ranking wózków i z pierwszej trójki wypatrzyłam sobie wózeczek- bodajże Bebetto Solaris. Ładnie wyglądał, na stronie producenta same zalety,elegancki, fajny... Jednak jest to duży wydatek, więc zanim w kapciach pobiegłam go kupować, znalazłam stronę z opiniami wózków- opiniami użytkowników (a raczej użytkowniczek, bo głównie są to babeczki) i okazało się, że wpakowałabym się w niezłe bagno. Jednej dziewczynie podczas spaceru odpadło koło, wózek się przewrócił (!), innej 3 razy w ciągu użytkowania pękała opona, jeszcze innej dziecko budziło się na każdej dziurze, bo kiepska amortyzacja... itd itd itd. Masakra! A przecież gołym okiem nie przewidzisz jaki będzie w użytkowaniu twój wózek. Możesz się przejechać po sklepie, ale to nijak ma do rzeczywistości. 
Olałam więc ranking, i podeszłam do sprawy po swojemu - konkretnie, z użyciem Exela :D

Etap 1
Proste pytanie: nowy czy używany. Na początku procesu wózkowego chciałam kupić wózek nowy, świeżutki, nieskalany żadnym bobasem. Jednakże, w czasie przeglądania forum opiniowego o wózkach zauważyłam, że najczęściej mamy narzekają na to, że wydały na wózek 1500-2000 zł i jak po pół roku przerzucają bobasa na spacerówkę, która okazuje się nie tak cudowna jak gondola... żal im kasy na kupowanie nowego. W momencie gdy kupujesz wózek używany i - broń boże - okazuje się, że spacerówka jest do dupy, masz komfort psychiczny- "wydałam 6 stów na wózek, mogę kupić spacerówkę i tak łącznie nie wydaję dużo". Dlatego zdecydowałam się na używany. (Druga sprawa, że dziecko przez ok 10 miesięcy za bardzo nie rozwali dobrego wózka)

Etap 2
Weszłam na tablica.pl, zaznaczyłam przedział cenowy 400-1000 i leciałam od początku do końca wózki z mojego miasta. Na tym etapie oceniałam po prostu wygląd, kolor, estetykę oraz elegancję wózka i ewentualne zużycie widoczne na zdjęciach. A, i zdecydowanie odrzuciłam wózki trójkołowe, gdyż są bardzo wywrotne.
Wybrałam około 15 wózków.

Etap 3
Wszyscy mówili: duża gondola, mała waga, małe rozmiary. Ale co to znaczy DUŻA gondola? Ile to DUŻO? Jeden z moich ex mówił, że 13 cm to dużo. Potem okazało się, że "dużo" to pojęcie względne
Dlatego wypisałam w Exelu cechy wózków, które są dla mnie ważne, wchodziłam na stronę producentów i spisywałam następujące rzeczy:
- ocena użytkowników na forum bangla.pl (+ ilość tych opinii)
- cena wózka (+cena wózka nowego)
- czy ma 4 pompowane koła? 
- czy wszystkie koła są duże?
- jaki ma rozmiar po złożeniu?
- jakie wymiary ma gondola?
- czy ma dobrą amortyzację? (czy ma opcję "kołyski")
- czy ma pasy do przenoszenia gondoli?
- ile waży stelaż+gondola?
- czy ma regulowaną rączkę?
- czy w zestawie jest fotelik i adaptery?
Odrzuciłam wózki, które nie miały 4 pompowanych dużych kół (ważne na naszych chodnikach oraz przy spacerach w zimie) oraz nie miały fotelika w zestawie (nie chciałam bawić się w dokupowanie odpowiednich adapterów i fotelików). 
Zostało 9 wózków.

Etap 4
Wózki (stelaż+gondola) ważą od 10 kg do nawet 18 kg! Nie dajcie sobie wmówić, że różnice wagowe to kwestia kilograma czy dwóch (co mi mówiono w jednym ze sklepów). 
Gondole mają różne wymiary, zwracając uwagę jedynie na długość wewnętrzną gondoli, wahać się może ona od 75 cm do nawet 83 cm (i już wiadomo, co to znaczy "duża" w kontekście gondoli).
Wózki po złożeniu potrafią przyjmować mega dziwaczne rozmiary - długość złożonego stelaża może osiągnąć np 110 cm i to przy małych bagażnikach może być już problemem.
Jeśli chodzi o forum bangla.pl, oceny wózków (w skali szkolnej) wahają się między 3 a 4, nie można wszystkim dogodzić jak widać, jednakże czytając wady wózków można zauważyć, że przy niektórych wózkach mamusie narzekają na pękające po roku szwy w torbach pod wózkami a przy innych na odpadające koła, pękające opony czy dziecko wysuwające się z pasów. Wada wadzie nierówna. Warto więc czytać opinie innych.
Dlatego na tym etapie odrzuciłam:
- wózek, który ważył najwięcej (Tako Jumper X - 16 kg)
- wózek, który miał najniższą opinię (ocena 2,94 na 40 użytkowników - Bebetto Solaris)
- wózek, który miał najmniejszą gondolę (Tako Captiva - długość 76cm)
- wózki, które miały przednie koła znacznie mniejsze i węższe od tylnych (Chicco i Baby Design Atlantic)
- wózek, który po złożeniu zajmował największą przestrzeń w bagażniku (Camarello Q12- 95/60/35cm)
Zostały 3 wózki

Etap 5
Wizytacja w domach wózków. Pojechałam do trzech mieszkań z K - jego zadaniem było kucnąć i obejrzeć ślady zużytkowania (koła, torba pod wózkiem, dół wózka- bo to najszybciej się zużywa), ja prosiłam mamy o zademonstrowanie zmiany gondoli na nosidełko. Dlaczego? Ważne, by mama sama mogła to zrobić- łatwo i szybko. Oprócz tego ocenialiśmy ogólne wrażenie, lekkość i coś, co trudno nazwać :)
Z trójki wózków, zostały dwa:
1) Baby Merc 
(450zł, gondola 80cm, składany do 78/60/42cm, 15,5 kg, mało ocen na tangli)
2) Jedo Fyn 
(750zł, gondola 80cm, składany do 94/61/21cm, 14 kg, ocena na tangli 4,19 (70 osób)-bardzo wysoka!)


W skrócie powiem tak: Jedo Fyn to mój numer jeden- jest dość duży po złożeniu, ale bardzo wytrzymały, nieawaryjny, wysoki, z konkretną torbą pod wózkiem, przestronną gondolą... No same ochy! i achy! mam pod adresem tego wózka. Prócz jednej jedynej rzeczy, która zdecydowała, że wybraliśmy Baby Merc: Jedo Fyn ma budkę gondoli zakrytą jedynie dolnym elementem, Baby Merc ma zasłonki z dołu i z góry, które łączą się ze sobą na gumkę tak, że dzidziola prawie nie widać. Rodzę na zimę- wiatry, śniegi, niska temperatura, ważne by dzidziol był dobrze osłonięty. Gdybym rodziła na wiosnę, lato lub jesień- wybralibyśmy Jedo Fyn. Wybraliśmy Baby Merc, który jest ciut cięższy, za to ciut mniejszy po złożeniu, z ciut niższej półki cenowej od Jedo Fyn, ale przeszedł cały proces eliminacyjno-wyborowy na wysokim miejscu. Mam nadzieję, że będę zadowolona.

Amen.

Ps. Ulubioną marką samochodu K jest Mercedes, więc "Baby Merc" dostał miniaturowy plusik za samą nazwę :P

Opublikowano 03:38 by lipson

19 komentarzy

środa, 6 listopada 2013

U MAMY:

- biust powinien już zacząć żyć własnym życiem i zalewać siarą wszystkie ciuchy (u mnie nadal cisza, a u was?)
- wszelkie falowania, kopnięcia i przeciągnięcia są bardzo wyczuwalne i czasami bolesne

U KREWETKI:

- dziecko jedyne co ma do roboty to tyć i rosnąć
- płuca są gotowe do działania
- krewetka ma silny chwyt i połyka dziennie około 750 ml wód płodowych (stąd pewnie czkawki)
- waga: około 2,7 kg


Nigdy, przenigdy nie sądziłam, że osiągnę to, co dziś rano stało się moim udziałem. Dzień zapowiadał się sennie i męcząco, niezbyt wyjątkowo. A jednak stało się. Budzik wyrwał mnie ze snu o weselu znajomych o 8:45 informacją na wyświetlaczu "badanie krwi!!!". Wstałam (czyt. stękając rozbujałam ciężarne dupsko do pionu a potem podpierając się rękoma podniosłam stukilowe ciało), chwyciłam pudełeczko na moczyk, podreptałam do WC, siadłam i...

Oddałam mocz do moczboxa nie obsikując niczego! Ani jednego paluszka, ani jednej kafelki!
Osiągnęłam perfekcję w sikaniu do pudełka
Ociekam zajebistością
Nie ociekam moczem :D


Cały dzień został poświęcony praniu i prasowaniu ciuszków dzidziolowych - jest ich nieskończona (dosłownie) ilość, jedno pranie trzeba będzie jeszcze wstawić jutro, suszarka okazała się za mała, w mieszkaniu gorąco, żeby się wszystko ładnie posuszyło, wszystko zasypane dziecięcymi gratami.
Pranie, prasowanie, składanie, układanie, porządkowanie - dżizas! 
Wszystko wyszło z foliowych opakowań, otoczki do łóżeczka, pościel, kocyk- namacalny dowód, że dziecko już zaraz-zaraz zacznie swoją drogę przez ciasne i - dzięki bogu - elastyczne kroczęcie mamusi.

A późnym popołudniem wizyta u ginekologa i kilka ważnych pytań:
- Wiesiołka można?
- Można
- Szyjka zamknięta?
- Zamknięta
- Coś wskazuje przedwczesny poród?
- Nie
- Ciśnienie ok?
- 150/100, za wysokie, to najpewniej jednorazowe, ale polecam mierzyć ciśnienie w domu
- Badania krwi ok?
- W moczu coś nie do końca, przepisujemy tabsy na przeczyszczenie dróg moczowych
- W waginie ok?
- Nie do końca, jakieś zapalonko, przepisujemy tabsy dowcipne na zapalonko
- Ile dzidziol waży? (przypominam- powinien około 2,7 kg)
- 3,25 kg (FAAAAAAAAAAAAK!)
- Ile może przytyć w 20 dni?
- No około pół kilo...
- Czyli 4 kg nie przekroczy?
- Yyy... nie wiadomo
- Nie przekroczy?!
- Nie wiadomo
- Panie doktorze, chce pan powiedzieć, że 4 kg NIE przekroczy, tak?
- USG to nie do końca dokładne badanie... więc nie wiadomo...
- Zmieniam lekarza



Opublikowano 12:44 by lipson

16 komentarzy

poniedziałek, 4 listopada 2013

Na wstępie chciałabym przeprosić wszyskich, których uraziło moje przebranie na Halloween. Dziewczyny, mam nadzieję, że wiecie, iż nie chciałam nikogo przestraszyć, zdołować czy zasmucić. To było Halloween, a jako ciężarna miałam możliwość przebrać się albo za jajko sadzone albo wykorzystać brzuch i przebrać się za horror. Nazwałam to Przedwczesny Poród, ale to równie dobrze mógłby być "Diabelski Płód". Oczywiście nikomu nie życzę przedwczesnego porodu i mam nadzieję, że dziewczyny, które z tym problemem się zmagają urodzą jak najbliżej terminu się da



Akcja TORBA:
Skorzystałam z listy wyprawkowej szpitala, w którym będę rodzić oraz troszkę z bloga "w oczekiwaniu" i "dziennika (przyszłej) mamuśki". Za torbę dla Dzidzi jeszcze się nie brałam, najpierw muszę poprać i poprasować wszystko. Póki co torba dla mamy, żeby w razie gdyby pociekło litrami po nogach była przygotowana. 
Dokumenty:
- dowód tożsamości
karta przebiegu ciąży + wyniki krwi + NIP własny i pracodawcy
- dane poradni Dziecka (lekarz rodzinny, przychodnia)
- ostatnie badania USG
- grupa krwi Ojca Dziecka
- dodatkowe informacje: mój nr telefonu, adres przebywania z dzieckiem po porodzie, dane osób upoważnionych, przebyte choroby w ciąży, ewentualne uczulenia

Rzeczy dla mamy:
- przybory toaletowe: (środek do higieny intymnej i żel pod prysznic w normalnej wielkości, szampon i odżywka do włosów w wersjach mini; maść do brodawek)
- szlafrok, koszula rozpinana z przodu, stanik do karmienia (+10 wkładek laktacyjne)
- 2 majtki z siateczki
- klapki, ręczniki (kąpielowy i zwykły), ręcznik papierowy, papier toaletowy
- podkłady do łóżka- 5 szt
- woda niegazowana, kubek, sztućce
- pomadka ochronna
- tantum rosa, 4 saszetki
- herbatka laktacyjna, 4 saszetki
- ładowarka do telefonu
- chusteczki nawilżone do higieny intymnej
- dezodorant
- tonik do twarzy+ płatki
- szczotka, szczoteczka+ pasta
- 2 pary skarpetek

Rzeczy dla osoby towarzyszącej do porodu:
- ubranie ochronne i obuwie jednorazowe
zgoda na uczestnictwo w porodzie rodzinnym



Skończył się etap mobilizacji i wróciła stara dobra ciężarna- zombie. Nic mi się nie chce, a jednak kilka elementów w puzzlach ciążowych brakuje... A jednak mi się nie chce ;p 
Jutro badania krwi, pojutrze wizyta u ginekologa, aż jestem ciekawa czy coś zapowiada poród przed terminem. Słyszałam, że statystycznie pierworódki częściej rodzą po terminie niż przed i chyba tak bym wolała. Zawsze to troszkę więcej czasu na przygotowania oraz troszkę więcej sexu przed połogiem :D

Ej! Mam tak ogromny brzuch, że ledwo podcieram się na siedząco! Czuję, że dzidzia ledwo mieści się w środku. Jakby brzuch miał za chwilę pęknąć! Za to macam się pod cyckami podejrzliwie oczekując słynnego opadnięcia brzucha. I jeszcze ręka trochę odstaje od żeber, więc chyba dobra nasza :D

Opublikowano 01:24 by lipson

10 komentarzy

sobota, 2 listopada 2013

Udało się!

Terrarium skończone!
Zwierzęta przeprowadzone!
Stare terrarium rozkręcone!
(o terrarium kiedy indziej)

Ściana pomalowana!
Torba spakowana!
(o tym tez kiedy indziej)

Teraz skupię się na tym, że... Halloween za mną!


16 osób, litry wódki, świetne przebrania, kupa dobrego humoru, od cholery przygotowań, stresów, trzy zgony na imprezie, zabawa do 5 rano i goście, którzy sami posprzątali po imprezie, bo gospodyni jest w ciąży! To chyba najbardziej namacalna i największa zaleta bycia w ciąży - nieskończony syf imprezowy ogarniający się sam.... Gdybym tylko miała więcej energii, zrobiłabym zdjęcie, żebyście to zobaczyły :)

Do sedna

Przystrojenie chaty
Nietoperzowy żyrandol, pajęczyna z ogromnym pająkiem na ścianie, stare firany na meblach, zasłony z frędzli worków, główki lalek, siedzące tułowia... a! i wymyśliłam genialny sposób na dzieci chodzące po "cukierek albo psikus" - do przezroczystej plastikowej zamykanej misy wrzuciłam kilo cukierków i półtorametrowego żywego węża zbożowego. Niestety, żadne dziecko nie zapukało do drzwi :(

Przebrania
Przebrali się wszyscy! Gdy przyszło do konkursu na najlepsze przebranie (nagrodami były rolki białego miękkiego papieru toaletowego, świetne wyróżnienie gdyż w wc był włożony papier średniej jakości ;p), walka była ostra, a na podium znaleźli się: renifer na trzecim miejscu, zdzira na drugim i martwa pokojówka na pierwszym. Moje przebranie niestety dostało tylko jeden głos :( A byłam przebrana za Przedwczesny Poród:

Właśnie zabieram się za ogarnianie chaty po imprezie- trzeba posprzątać dekoracje, doprowadzić pokoje do porządku, ale czuję taki wewnętrzny komfort- zdążyłam ze wszystkim, więc teraz może się walić- palić- pchać ze środka głową w pochwę, jestem mega wyluzowana. W końcu :)

A z ciekawych dialogów z K:
Leżymy wieczorem w łóżku, w radiu piosenka, K mimiką ją śpiewa. Zaczynam się śmiać.
- Co jest? - pyta K.
- Rozśmieszasz mnie.
- Jak?
- Nie znasz słów a i tak udajesz, że śpiewasz.
- No pewnie. A ty to też mnie czasami rozśmieszasz.
- Oh tak? - pytam zaciekawiona - Kiedy?
- Jak dłubiesz w nosie, gdy myślisz, że nie patrzę.
...

<gleba na plecy>

Opublikowano 09:28 by lipson

7 komentarzy

wtorek, 29 października 2013

U MAMY:

- zmęczenie na maxa
- możliwe obolałe stopy, zatrzymywanie płynów w organizmie, obrzęki wszystkiego, mrowienie w palcach, utrata oddechu, zawroty głowy i omdlenia
- rozluźnianie sie więzadeł miednicy może powodować w jej okolicy ataki nagłego, przeszywającego bólu, przypominającego wbijanie igły 
- główka dziecka prawdopodobnie tkwi już w miednicy nisko i może od czasu do czasu uderzać w szyję maciccy, sprawiając, że podskakujesz jak rażona prądem
- mama powinna codziennie czuć ruchy dziecka!

U KREWETKI:

- płuca nadal wymagają dopracowania
- przybyło sporo tłuszcyzku pod skórą
- waga: około 2,5 kg


Tak, jak pisałam- mieliśmy mega ambitne plany, z terminem realizacji "do końca października". Dziś jest 29.10, więc zamiast odczuwać zmęczenie i inne dolegliwości wypisane wyżej, mam mega mega mega mobilizację (zwłaszcza po ostatnim śnie). Terrarium na dniach będzie gotowe, ściana nad łóżeczkiem pomalowana (ponad 3 godziny pracy w nią włożyłam!), wyprawka w 99% skompletowana (brakuje tylko stanika do karmienia), telewizor wisi, głośniki też, wykładzina wybrana, firany poprane (Mama wyprała)... 


Aaa! A w czwartek impreza halloweenowa, na którą jakoś tak nie wiadomo jak zostało zaproszonych 20 osób, więc jeszcze chatę trzeba udekorować, przebranie skompletować, jedzenie zrobić... odpocznę sobie chyba dopiero na Wszystkich Świętych. 
Oby nadal w dwupaku. 
Bo jak mi dzidziol się wypcha na świat za wcześnie, to go za karę w terrarium wsadzę zamiast do łóżeczka!

Lubię taki zapierdziel- czuję, że robię wszystko co w mojej mocy, żeby zdążyć. I zdążę! Do cholery! 


Wszyscy mówią, że zanim dziecko wyciśnie się przez pochwę, widocznym objawem zbliżającego porodu jest opadnięcie brzucha. Ale w sensie JAK? Jak nisko on spada? Będzie mi dyndał między nogami? Czy zasłoni krocze? Czy może to kwestia milimetrów, których nie dostrzegę? 


K i ja nie jesteśmy typem krzykaczy i nerwusów, nie kłócimy się, co generalnie ma swoje zalety, lecz jednak i wady. Czasem nie mówimy o tym, co nam leży na sercu by się nawzajem nie urazić. Dlatego raz na jakiś czas pytam K, czy wszystko między nami ok, czy może coś robię źle. 
- Jesteś szczęśliwy? - pytam ostatnio wieczorem.
- Pewnie.
- Tak to sobie wyobrażałeś? 
- Co?
- No, że będziesz miał dziecko z dziewczyną, z która jesteś półtora roku.
- Nie wyobrażałem sobie nic... To znaczy miałem pewne wymagania, co do kobiety, z którą spędzę życie. Dostałem o wiele wiele więcej. Więc czemu nie miałbym być szczęśliwy?

:)

Opublikowano 02:12 by lipson

11 komentarzy

sobota, 26 października 2013

Długo leżałam na wersalce i dopiero gdy wstaję, orientuję się, że odeszły mi wody. Zostawiłam po sobie dużą plamę, na którą patrzę chwilę z mieszanką szoku i strachu. No nogach zaczynają mi spływach resztki wód.
- O, proszę - mówi spokojnie K.
Jesteśmy u moich Rodziców, zjawia się Mama i pyta czy mam torbę do szpitala spakowaną. Oczywiście, że nie mam, zostawiłam sobie pakowanie do porodu na ostatni miesiąc.
- Ok, to ja cię spakuję - mówi Mama.
Idę do łazienki, Wioleta mówiła, że gdy odejdą wody trzeba wziąć szybki prysznic i dopiero lecieć na szpital. Chyba, że wody płodowe są zielone lub mają zabarwienie inne od lekko mlecznego. Patrzę więc na to, co wyleciało mi z dróg rodnych. Jest lekko krwiste. Cholera, to nie może oznaczać nic dobrego. Sięgam więc tylko po papier kuchenny i wycieram nogi i krocze. Zaczynam panikować.
Już wytarta wpadam do kuchni, gdzie Mama i K pakują mnie do szpitala. Trzeba jechać szybko do szpitala, więc zdenerwowana patrzę co przygotowali. 
Na stole stoi karton (!) po jakichś konserwach, a w środku kilka przedmiotów.
- Spakowałam ci chusteczki higieniczne - mówi spokojnie Mama.
Ok, jedna paczka chusteczek faktycznie leży w kartonie. Oprócz niech siedem różnych zabawek. Nic więcej. Jestem przerażona, zszokowana, tłumaczę mamie, że zabawki zdecydowanie nie są potrzebne przy porodzie czy w pierwszych godzinach życia niemowlaka. Potrzebuję natomiast innych rzeczy. Wyrzucam zapłakana zabawki z kartonu, jestem wściekła, przerażona do szpiku i spanikowana do granic. 

I wtedy czuję ścisk w karku, który zmusza mnie do przekręcenia się na drugi bok.

Sen. To był sen. Mimo, że szybko zasypiam ponownie, zapamiętuję dobrze te siedem zabawek w kartonie po konserwach. I na wszelki wypadek wkładam rękę między uda. Sucho. Uff...

Rozumiem przesłanie mojej podświadomości: "Dziś jest 26.10, na 26.11 masz termin, spakuj torbę."

Tak tak tak, do końca został miesiąc.
Plany związane z tym:
- spakować torbę do szpitala
- zacząć masować krocze i używać maści Natalis
- zacząć pić herbatkę na laktację
- codziennie przed snem ćwiczyć mięśnie krocza i odbytu
- od 37TC zacząć łykać wiesiołka (na którymś blogu przeczytałam o nim)
- kupić w końcu stanik do karmienia

Miesiąc to dużo. Chyba, że dzieciak wyskoczy szybciej. Cholera, oby nie.

Opublikowano 05:37 by lipson

10 komentarzy

środa, 23 października 2013

Ostatnie zajęcia w Szkole Rodzenia. Na zakończenie dostaliśmy nawet certyfikat, jakby w przyszłości ktoś miał zamiar spytać "Pani ma dziecko? Mhm, a jakie kwalifikacje? Certyfikat może jest?" Chyba po prostu dopiszę to do rubryki "edukacja" w moim CV.
O laktacji więc było, najpierw krótki filmik, potem trochę gadania. Standardowo, najważniejsze rzeczy:
- do piersi po raz pierwszy należy dostawić dzidzię jak najszybciej (do 2 godziny najlepiej), dlatego ważne, by w szpitalu dopominać się o dziecko, by nie przeoczyć tego ważnego momentu 
- karmimy w trzech różnych pozycjach (klasyczna, spod pachy, na leżąco), na przemian, by nie było zastojów pokarmu 
- gdy już pojawi nam się zastój, najprostszy system: przed karmieniem ciepły okład z pieluszki, ściąganie pokarmu (dzieckiem lub ewentualnie laktatorem do poczucia ulgi), a po karmieniu okład z mrożonej zbitej kapusty
- karmimy na żądanie, jednak jeśli mamy typ dziecka "niejadek leniuszek" (cytat ze Szkoły Rodzenia), nie powinniśmy pozwolić by niemowlę w pierwszym okresie życia spało bez pobudki na pokarm dłużej niż 3 godziny
- dziecku nie zawsze się odbija, zwłaszcza gdy jest dobrze przystawiane do piersi, więc jeśli się nie odbije, nie należy się stresować a dla bezpieczeństwa położyć dziecko w łóżeczku na boku
- dieta kobiety karmiącej zwłaszcza przez pierwsze tygodnie powinna być ograniczona
--- z owoców tylko jabłka i banany 
--- z warzywa zestaw wiejski: marchew, pietruszka, seler, ziemniak
(chodzi o to, że cytrusy uczulają, a warzywa "spoza pola" są pryskane, akurat w takim głupim okresie rodzimy, latem jest łatwiej)
--- makarony i kasze normalnie, prócz kaszy gryczanej, której nie jemy
--- pieczywo normalnie, prócz mega ciemnego
--- smarujemy masłem, niczym innym
--- wszystkie dodatkowe produkty włączamy stopniowo, zaczynając np. od zupy pomidorowej po miesiącu, dajemy dziecku 3-4 dni na ewentualną reakcję, jeśli takowej nie ma, możemy szamać
--- nie smażymy, wszystko ma być gotowane lub pieczone
--- oczywiście: żadnego alkoholu, żadnych fajek i (niestety) nie powinno się jeść słodyczy
- bardzo ważny jest sposób przykładania dziecka do piersi, ma być "brzuszek do brzuszka" tak, by niemowlę nie miało skrzywionej główki- zarówno mamie i dziecku musi być wygodnie, bo karmienie trwa czasem baaaardzo długo
- jedno kompletne karmienie powinno być na jednej piersi, chyba, że dzidzi jedna pierś nie wystarczy, dajemy drugą; nie przykładamy dziecka na chwilę do jednej, a potem do drugiej i z powrotem itd...



Za chwilę wybije "miesiąc do".
Do zrobienia: góra terrarium, malowanie ściany nad łóżeczkiem, przykręcenie TV i głośników, położenie wykładziny. Do kupienia: stanik do karmienia.
Niech już będzie po wszystkim, niech się skończy ten październik, niech się skończą te prace w domu. Jestem zmęczona, wypompowana, wyczerpana i zirytowana faktem, że znów Mama miała rację: mogliśmy zrobić wszystko wcześniej. Mogliśmy zabrać się do wszystkiego miesiąc wcześniej, teraz miałabym wszystko w pompie. Mama zawsze ma rację. Cholera. Nie mówcie Jej tego.

Opublikowano 11:09 by lipson

9 komentarzy