Energia nadal na poziomie Rowu Mariańskiego, więc spacer bankomat- biedronka- mięsny wyczerpuje mnie do cna. Miałam w planach ogarnięcie ciuchów na fotelu rozwalonych jak licealistki po imprezie i spakowanie rzeczy z biurka do pudeł. W praktyce ograniczam się do zamknięcia drzwi do pokoju z biurkiem i ciuchami. Bardzo polityczne zagranie, ale na dziś starczy.

Robię  rosół, kąpię się, nadal skrajnie wyczerpana. A gdy wraca z pracy K, delikatnie przypominam mu o liście rzeczy do zrobienia na ten tydzień. Lista ma milion sto trzydzieści sześć tysięcy czterysta dwie pozycje. Więc jest co robić.

Co na to K?

Przypomina sobie, że w orbitreku nie działa licznik ciśnienia, a przecież świat się skończy jeśli ten stan utrzyma się choćby godzinę dłużej. Więc zasiada do naprawy. Naprawia. Możemy umierać szczęśliwi.

Niestety, sama nic nie robiąc byłabym mega hipokrytką krytykując jego. Więc nie mówię nic. Zwłaszcza, że na 17:20 mamy wizytę u Gina, nie mogę się stresować, bo znów ciśnienie mi skoczy i pielęgniarka posądzi mnie o guza albo padaczkę.

Po drodze do Gina odbieram wyniki z krwi (pierwszy raz w życiu żadnych odchyleń od normy), u Gina czekamy 7 minut i wchodzimy. Nie stresuję się, bo czuję Kreweta regularnie od jakichś dwóch tygodni, więc ciśnienie 120/75, pani pielęgniarka jest ze mnie dumna. Badania, szyjka ok, wymaz do cytologii, ble ble ble, idziemy na USG i czekam z napięciem na fujarkę.

Gin mierzy główkę, brzuszek, nogę, potwierdza 21 tydzień ciąży.
- Oj, tak się wierci, chyba buźki dziś nie zobaczymy.
- Średnio mnie interesuje buźka - odpowiadam - niech pan szuka jąderek.
- Ma być chłopiec? - upewnia się Gin.
- Jak będzie dziewczynka to nie rodzę. Więc niech pan pokaże mi jąderka albo powie, że jeszcze nie wiadomo.
Po kilku minutach gin (nie wiadomo czy szczerze) mówi:
- Jeszcze nie wiadomo.
Kurwa.

Na poprawę humoru gotuję sobie dwie kukurydze w kolbie. K nie dostanie ani jednej. Nie ma jąderek, nie ma nagrody. Gdy wyciągam kukurydze z garnka, K patrzy na mnie, jak dumne dziecko któremu udało się złączyć śliną siedem chrupek.
- Naprawiłem drzwiczki w szafce - otwiera je i zamyka na dowód - Widzisz? Już się nie będą otwierały.
Uśmiecha się z dumą a ja łapię go za tyłek. Ma szczęście, że ma taką fajną dupę.



Filmik na dziś:

Nuta na dziś: